niedziela, 6 listopada 2011

Wakacji część pierwsza-DF-czyli galeria z podpisami na Picasie

W końcu coś tak skleciłem i poza poszczególnymi odcinkami blogowymi teraz jest też wersja na Picasie. Miłego!:)

DF i okolice galeria

Życie na emigracji

Zbliża się 11.11.11,całkiem gustownie prezentująca się data. Jakby nie liczyć mija 10 miesięcy od 27.01.11, kiedy to po raz pierwszy moja stopa zostawiła odcisk na ziemi Meksykańskiej.

Z jednej strony chcę się spotkać z wszystkimi mordami,które musiały mocno zarosnąć przez cały ten czas, uściskać rodzinę, zjeść kiszonego ogórka, pomęczyć futrzaka ciągnać go za jeszcze bardziej futrzasty ogon, dosiąść dwókołowego rumaka i znów poczuć pieczenie w mięśniach przy przekraczaniu progu mleczanowego. Z drugiej zaś, już się przyzwyczaiłem do życia w Tuxtli, jedzenia niemal wszystkiego z tortillą, dodawania niemal do wszystkiego limonki, chodzenia do pracy, spotykania uczniów na ulicy oraz porozumiewania się w już nie tak obcym mi języku. Słońce jak prażyło,tak żarzy i wygląda na to,że przez dłuższy czas jeszcze mu się nie znudzi. Aspekt błahy, jednak dość istotny myśląc o ciapie, deszczu, krótkich dniach i jeszcze krótszych momentów spędzonych na zewnątrz w podlubelskich kniejach.

Na podsumowanie zdecydowanie za wcześnie. Cały listopad, potem jeszcze kilka tygodni grudnia. O powrocie zbyt często nie myślę, staram się cieszyć każdym dniem tutaj. W Polsce lepiej, jednak mi źle nie jest, inaczej to na pewno. Z resztą tego chciałem, nie po to się pchałem za ocean,żeby rozdrabniać się nad tym ile u nas barów,rodzajów piwa, możliwości kulturalnych oraz potencjału ludzkiego aktualnie przebywa w Polsce.

Wszystko zależy od chęci, zorganizowania sobie czasu, otwarcia się na ludzi i uśmiechania do wszystkiego co jest dookoła. Banał,ale jakże istotny.

Czasem zamiast cieszyć się,że szybkiego powrotu do Polski, pojawia się lekki niepokój, obawa. Człowiek chciałby zostać dłużej, znowu pomarudził na zakichane PKP,którego mi tutaj brakuje i mnóstwo pierdół i pierdółek,które są tylko w Polsce i które stanowią część mnie,a tu już go niesie gdzie indziej. Zamiast myśleć nad odświeżeniem czterech kątów,zabraniem się za ubarwianie i konstruowanie 'ponadprzeciętnego' wśród samych ponadprzeciętnych cefałek, w głowie samosa, curry i zabranie odpowiednich butów na warunki typowo zimowe jak i mocno upalne i suche.

Niby tylko miesiąc,ale za to w zupełnie innym zakamarku globu, innej kulturze z innym postrzeganiem rzeczywistości. Tam ciągnie, tam niesie, tam myśli dryfują..

A potem, a potem trzeba do sakiewki dźiengi wrzucać oraz odkurzyć ledwie wyuczoną cyrylicę i dorzucić parę setek słów, trochę zwrotów i wyrażeń bo będzie gdzie indziej potrzebne, bo będzie się z innym człekiem porozumiewać, kulturę poznawać:)

Kolejny post o niczym. Nie ma ich ostatnimi czasy wcale,a tu jakaś niezrozumiały bełkot, niby monolog z samym sobą o bliżej niesprecyzowanej treści. Terapia?