piątek, 25 lutego 2011

Witaj Meksyku, żegnaj szkoło...witaj praco?:>

Koniec!

Po miesiącu siedzenia na zajęciach, dłubania przy planach lekcji, przerabiania teorii, i zupełnego braku czasu, nadszedł moment na poznanie Meksyku i wsiąknięcia w lokalny klimat.

Następny tydzień to już tylko intensywne zajęcia z hiszpańskiego(git!)i potem jest kilka tygodni wolnego akurat,żeby tułając się po rożnej maści drogach dotrzeć na niemal samo południe i zostać ( na 97%) na dłużej:)

A jakby ktoś pytał "ale koniec czego?" ( 'o mnie' dalej nieuzupelnione i puste;p) to już skierowuje wszystkich do linka:

http://pl.wikipedia.org/wiki/TEFL

środa, 23 lutego 2011

Pewnego razu w Mercedesie

Historia nie najświeższa bo zeszłotygodniowa,jednak ma w sobie sporo z lokalnego Guadalajarańsko-Meksykańskiego posmaku.

Jadę sobie autobusem jak na białego człowieka na ziemi salsy przystało i to nie byle jakim bo nawet Mercedesem ( nie żeby akurat ten mój był wyjątkowy, 80% tutejszej komunikacji miejskiej polega na owej marce)jadę, jadę,jadę, tutaj powinienem wspomnieć,że znajduję się na tyle autobusu, gdzie to się wychodzi po wcześniejszym naciśnięciu przycisku 'stop' , a wchodzi i płaci u kierowcy ( 10 lub 6 pesos)po wcześniejszym machnięciu ręką , no i rzecz jasna znalezieniu przystanku ( ale o tym innym razem), no więc jadę sobie jadę ( a jedzie się średnio 30 minut) i tu nagle z czeluści silnikopodwoziowych wydobywa się niebotyczny swąd palonej gumy, nozdrza me nieprzyzwyczajone do tego typu atrakcji szybko zareagowały lekkim samozwilżeniem i niezbyt przyjemnych szczypaniem w zatokach, jednak nic to w porównaniu z tym co działo się z mymi soczewkami i systemem oddechowym, w skrócie można by rzecz że zamarł, co na to lokalna społeczność zapytacie,a no właśnie w tym sęk całej historii,że moi współpasażerowie jak siedzieli tak siedzą, skłamałbym pisząc,że to był moment czy ułamki sekund,jednak nudzić się też nie było kiedy, ale do rzeczy, dym bucha spod autobusu, okna otwarte bo raz,że upał,a dwa,że się nie zamykają;P,a co w tej chwili ważniejsze stoimy na światłach, cały ten gumowodór wali do środka Mesia i jest dosłownie szaro, widać niewiele,a z tego co pamiętam na pewno nie widziałżem kierowcy, jak na białego człowieka w obcym kraju przystało tylko czekającego na niespodzianki czające się za każdym rogiem ronda, wyskakuję z autobusu, bądź co bądź obserwacja płonącego silniki nie znajduję się na mojej liście "10ciu rzeczy do zrobienia za Atlantykiem", jak pomyślał tak zrobił , no i stoję sobie metr od autobusu i patrzę co robią inni,a inni jak szanowny czytelnik pewnie się zdążył domyślić sobie zwyczajnie siedzą, fakt,może nieco podwiewa palonym czymś, trochę nie widać siedzenia obok,ale co będą wysiadać jak jeszcze centrum nie widać, no i w tym momencie miałem zagniostkę niemałą, otóż, albo coś z nimi nie tak,albo mam w dużo z histeryka, odkładając więc na bok rozsądek i zasady BHP wsiadam z powrotem i mimo,że nieco mnie w oczach i nosie drapie to postanawiam dotrwać do końca, po 43sekundach czasu lokalnego Mesio rusza, i w środku się przejaśnia, świeżo uprana i nawet jako tako uprasowana koszula wizytowa pragnę zaznaczyć! już dawno nie trącą Hattrikiem(?),ale może przynajmniej domieszka palonej gumy nieźle maskuje zapach potu, ale wróćmy do naszej opowiastki, jadę ,jadę ,jadę, nic się nie pali, silnik nieco głośniej warczy,ale jedziemy, chyba jednak panikowałem...aż tu nagle Mesio wydobywa z siebie niewyraźne sapnięcie i staje, kierowca wysiada, zagląda tu i ówdzie, utrzymuje kontakt z bazą, przekręca pięć razy kluczyk w stacyjce i w tej chwili następuje coś zupełnie nieoczekiwanego, otóż lokalna ludność bardzo mocno zaniepokojona, nerwowo rozgląda się po całym autobusie w poszukiwaniu wyjaśnień i zdezorientowanych spojrzeń, czuć było napięcie w powietrzu( mimo,że swąd gumy pozostał w ustach do wieczora) i wiedziałem,że coś musi się wydarzyć, moje przeczucie mnie nie zawiodło, lokalsi bardzo zirytowani i pewnie po trosze zawiedzeniu udali się ku miejscom swojej pracy,a ja za podążyłem za nimi, co prawda niektórzy jeszcze byli w środku wiercąc się i licząc,aż ponownie pojawi się zapach palonych przewodów i ukoi ich zszargane nerwy jednak nic z tego,jak widać, mały grill w silniku Mesia nie jest powodem do obaw, w przeciwieństwie to zatrzymania pojazdu na środku drogi i zmuszenia mas do zastosowania transportu dwukopytnego,kropka



poniedziałek, 21 lutego 2011

Kolorowo, a tak czarno biało

W planach jest rzut bardzo pstrokaty i kolorowy,a barw jest tutaj doprawdy sporo. Pomijając fakt,że ów komplet czeka na to,aż zostanie kliknięty kilka razy myszką to póki co pozostaje przy swoim ulubionym b&w. Fakt,że wszystko modyfikowane i to w większości przypadków nieudolnie, to jednak taka przerysowana forma kontrastów bardzo,ale to bardzo mi odpowiada.

2 kliki na zachętę,a reszta już w linku do Picasy:)



Link: https://picasaweb.google.com/RafalCzy/Mexico4BlackAndWhite#

niedziela, 20 lutego 2011

Tonala

Weekend. Niedziela, czyli dzień kiedy Senorita Carmen ma wolne, nie siedzi w kuchni i śniadanie jest kupne . Nic złego w tym nie ma, może poza faktem,że jedzenie jest dożo bardziej tłuste niż normalne i trawienie pochłania trzy razy więcej energii niż zwykle ,ale ja nie o tym..

Maciek po ostatnich tajemniczych symptomach zatrucia i grypy postanawia ostatni wolny dzień spędzić w domu i porobić nic:) I ma rację. Do nicnierobienia dwóch głów nie potrzeba więc w centrum dołączam do Kathy, Rob'a i Elaine i razem jedziemy do Tonala.

W centrum, jak i w innych dzielnicach miasta, zamyka się kilka głównych ulic i udostępnia się je ludowi, z naciskiem na rowerzystów:) Fajnie co? Piesi, dzieci i cale rodziny maja dla siebie trzypasmowa ulice z rożnymi zabawami i atrakcjami włacznie.

Wygląda to tak:



Tonala to małe miasteczko słynące z wszelkiego rodzaju rzemiosła,sztuki,dziergania,malowania,rzeźbienia,plecenia i klejenia. Jednym słowem jest tam wszystko. Jakiś czas temu było to osobne miasteczko, jednak z upływem czasu zostało pochłonięte przez Guadalajara.

Najpierw odwiedzamy targ.





Poźniej omijając główne ulice błąkamy się po Tonali, która ma doprawdy sporo do zaoferowania.

Jakby ktoś miał ochotę na gwiazdkę z ...blachy

Albo nieprzyzwoicie dużą figurkę z Matką Boską;)


Rob dalej szuka kapelusza,a ja klikam ciekawostki:







Kramiki z jedzeniem są porozrzucane po całym targu ( na dłuższą metę cała Tonala to jeden wielki targ). Nie ma jednej wydzielonej sekcji, tylko raz je się obok majtek i koszulek,żeby potem zatrzymać się na "tacos" przy stoisku z kramami.


Po raz pierwszy próbuje "Birria" czyli jednego z kilku lokalnych specjałów. W skrócie jest to kozie mięso, wyglądało i smakowało jak gotowane,ale głowy nie dam. Serwowane na taco ( jakby inaczej) plus cebula,limonka i sos salsa i piwko rzecz jasna. Dobre, bardzo dobre.





Przy okazji; oglądaliście K-Pax?:>


Na jednej z uliczek trafiamy na galerię i zarazem pracownię rodziny Bernabe. Nie dość,że utalentowani to jeszcze liczni ( przynajmniej czworo synów) a i cała tradycja wyrabiania i dekorowania naczyń sięga kilku pokoleń wstecz.






Jose pokazał nam jak wygląda kompletny proces tworzenia garnków z gliny, włącznie z zapleczem, piecem i zdjęciem stołu gdzie siedzi Obama, Calderon i Stephen Harper ( przestawiciel Kanady)

Potem było piwo i powrót do Guadalajara.


Pełna galeria na Picasie : https://picasaweb.google.com/RafalCzy/Mexico3Tonala20022011#

czwartek, 17 lutego 2011

Raczkowanie

Bloga mam i ja.

Nie wiem co z tego wyjdzie. Nie jestem w stanie obiecać,że nie zniknie w bliżej nieokreślonym czasie.
Zamysłem było skupienie użytkowników Facebook'a i przeglądaczy Google Picasa w jednym miejscu,ale tak naprawdę nie mam pojęcia jak będzie wyglądać sprawa zgrywania zdjęć i ich późniejszego wyświetlania.

Jako,że wylewny jestem co najmniej średnio na elaboraty bym nie liczył ( chociaż może owa forma swego rodzaju dziennika przypadnie mi do gustu, kto wie) to postaram się co jakiś czas wrzucić jakieś zdjęcia.

To by było na tyle.
:)

Pierwszy post, pierwsze foto,a zarazem pomysł na całą serię