środa, 23 lutego 2011

Pewnego razu w Mercedesie

Historia nie najświeższa bo zeszłotygodniowa,jednak ma w sobie sporo z lokalnego Guadalajarańsko-Meksykańskiego posmaku.

Jadę sobie autobusem jak na białego człowieka na ziemi salsy przystało i to nie byle jakim bo nawet Mercedesem ( nie żeby akurat ten mój był wyjątkowy, 80% tutejszej komunikacji miejskiej polega na owej marce)jadę, jadę,jadę, tutaj powinienem wspomnieć,że znajduję się na tyle autobusu, gdzie to się wychodzi po wcześniejszym naciśnięciu przycisku 'stop' , a wchodzi i płaci u kierowcy ( 10 lub 6 pesos)po wcześniejszym machnięciu ręką , no i rzecz jasna znalezieniu przystanku ( ale o tym innym razem), no więc jadę sobie jadę ( a jedzie się średnio 30 minut) i tu nagle z czeluści silnikopodwoziowych wydobywa się niebotyczny swąd palonej gumy, nozdrza me nieprzyzwyczajone do tego typu atrakcji szybko zareagowały lekkim samozwilżeniem i niezbyt przyjemnych szczypaniem w zatokach, jednak nic to w porównaniu z tym co działo się z mymi soczewkami i systemem oddechowym, w skrócie można by rzecz że zamarł, co na to lokalna społeczność zapytacie,a no właśnie w tym sęk całej historii,że moi współpasażerowie jak siedzieli tak siedzą, skłamałbym pisząc,że to był moment czy ułamki sekund,jednak nudzić się też nie było kiedy, ale do rzeczy, dym bucha spod autobusu, okna otwarte bo raz,że upał,a dwa,że się nie zamykają;P,a co w tej chwili ważniejsze stoimy na światłach, cały ten gumowodór wali do środka Mesia i jest dosłownie szaro, widać niewiele,a z tego co pamiętam na pewno nie widziałżem kierowcy, jak na białego człowieka w obcym kraju przystało tylko czekającego na niespodzianki czające się za każdym rogiem ronda, wyskakuję z autobusu, bądź co bądź obserwacja płonącego silniki nie znajduję się na mojej liście "10ciu rzeczy do zrobienia za Atlantykiem", jak pomyślał tak zrobił , no i stoję sobie metr od autobusu i patrzę co robią inni,a inni jak szanowny czytelnik pewnie się zdążył domyślić sobie zwyczajnie siedzą, fakt,może nieco podwiewa palonym czymś, trochę nie widać siedzenia obok,ale co będą wysiadać jak jeszcze centrum nie widać, no i w tym momencie miałem zagniostkę niemałą, otóż, albo coś z nimi nie tak,albo mam w dużo z histeryka, odkładając więc na bok rozsądek i zasady BHP wsiadam z powrotem i mimo,że nieco mnie w oczach i nosie drapie to postanawiam dotrwać do końca, po 43sekundach czasu lokalnego Mesio rusza, i w środku się przejaśnia, świeżo uprana i nawet jako tako uprasowana koszula wizytowa pragnę zaznaczyć! już dawno nie trącą Hattrikiem(?),ale może przynajmniej domieszka palonej gumy nieźle maskuje zapach potu, ale wróćmy do naszej opowiastki, jadę ,jadę ,jadę, nic się nie pali, silnik nieco głośniej warczy,ale jedziemy, chyba jednak panikowałem...aż tu nagle Mesio wydobywa z siebie niewyraźne sapnięcie i staje, kierowca wysiada, zagląda tu i ówdzie, utrzymuje kontakt z bazą, przekręca pięć razy kluczyk w stacyjce i w tej chwili następuje coś zupełnie nieoczekiwanego, otóż lokalna ludność bardzo mocno zaniepokojona, nerwowo rozgląda się po całym autobusie w poszukiwaniu wyjaśnień i zdezorientowanych spojrzeń, czuć było napięcie w powietrzu( mimo,że swąd gumy pozostał w ustach do wieczora) i wiedziałem,że coś musi się wydarzyć, moje przeczucie mnie nie zawiodło, lokalsi bardzo zirytowani i pewnie po trosze zawiedzeniu udali się ku miejscom swojej pracy,a ja za podążyłem za nimi, co prawda niektórzy jeszcze byli w środku wiercąc się i licząc,aż ponownie pojawi się zapach palonych przewodów i ukoi ich zszargane nerwy jednak nic z tego,jak widać, mały grill w silniku Mesia nie jest powodem do obaw, w przeciwieństwie to zatrzymania pojazdu na środku drogi i zmuszenia mas do zastosowania transportu dwukopytnego,kropka



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz