piątek, 29 kwietnia 2011

Piesi

A z zasadzie jacy piesi?

Lokalni wszędzie jeżdzą samochodami. Czy do tutejszego groszka, czy do sąsiada czy gdziekolwiek indziej, pakują się w swoje wielkie pick-upy, dżipy, SUV'y czy inne machiny zdolne transportować wojsko, czy ratować zagrożone pożarem bujne Meksykańskie tundry i sobie jadą.

I tak naprawdę to by mnie to nie obchodziło, gdyby nie jeden drobny element. A mianowicie, zagrożenie życia. Gdyby nie fakt i świadomość,że pewnego dnia odleję swoją podobiznę na grillu Buicka, Chevroleta czy innego pieruństwa do by było całkiem miło.

W Turcji jeżdzą agresywnie, trąbią i też chcą zabić. Tylko tam każdy poluje na każdego. Nikt nie jest bezpieczny i cały ten sztuczny ekosystem sobie funkcjonuje. Stajesz się jego częścią albo giniesz. Po pewnym czasie nie zdając sobie nawet z tego sprawy przechodzisz po ponadnormalnie ruchliwej ulicy,a wokół ciebie śmigają żółte taksówki, dolmusze i inne pojazdy.

W Chinach śmierć wydaję się mniej straszna,a to pewnie z powodu niezliczonej ilośći pierdziawek, riksz i rowerów. Połamią, podrapią,ale straszne zbytnio nie są. Poza tym chaos jest wszędzie to i na ulicy dezorganizacja ruchu człeka nie dziwi.

W takiej Tunezji, jeżdzą jak szaleni, trąbią ile wlezie,czasem się stukną, pourywają lusterka, ale jakoś to działa.

W Meksyku...W Meksyku natomiast pozorny spokój. Agresji się nie odczuwa, trąbią sporo i jak to i w innych rejonach globu bywa, klakson służy do miliona czynności i wydaję z siebie przeróżne kody łącznie z Morse'a. I z tym stoickim spokojem w oczach, przyglądając się białemu na ulicy chcą ci wjechać w dupę. Nie zwalniają bo po co. Przecież masz uciekać. Przejścia dla pieszych ( jak są) najczęśćiej nie mają świateł. Patrzy się na semafory dla samochodów i rozgląda czy każdy zmotoryzowany zauważył czerwonką kropkę. Migacz? Pff, jaki migacz. Ewenement jak przymrozek w całym kraju. Bywa,ale nikt za bardzo nie wie jak wygląda. Przy skręcaniu w prawo, nie patrzą się czy ktoś przypadkiem przechodzi bo cała uwaga skupiona jest na tym,żeby znależć lukę na wpasowanie się w ruch.

Pasy służą za zbędne wyposażenie, alkohol jest dobrym izotonikiem w upalne łikendy,a maksymalna ilość załadowanych osób jest abstrakcją i poprzeczką, którą zawsze można podnieść. Dzieci i to nawet dwa, w rękach matki tuż obok kierowcy to standard i jakoś nikt nie zdaję sobie sprawy,że wystarczy nagle przyhamować, ułamek sekundy i..

Pieszy nie ma prawa bytu. Jest jak karaluch czy glut na ulicy, który trzeba przydeptać bo psuje widok i akurat trafia się pod butem.

Pewnego dnia jednak ropa zdrożeje i to znacznie. Słabo zagospodarowane zasoby Meksyku na niewiele się zdadzą i nadejdzie ten dzień kiedy przeciętny Gonzalez będzie musiał ruszyć swoje cztery litery ze swojego czterolitrowego kombajnu i przejść się po mleko. Ha! Ale będzie. Szok? Zdezorientowanie? Bezradność? Może wtedy spojrzą na maluczkich dwunożnych z innej perspektywy. Taak...tak mi się czasem marzy, czasem się tak śni:)

środa, 27 kwietnia 2011

Szkoła, szkoła

Jest git.

Drugi dzień w pracy i co nieco mogę już powiedzieć.

Śmigam rano na 9 do 11. Potem luka, której nie umiem jeszcze wydajnie wykorzystać,ale po tygodniu już powinienem wiedzieć ile mam wolnego czasu,a ile wyjdzie samego spania;)

Druga zmiana w fabryce zaczyna się o 17 i trwa do 21. Jak się wraca jest już rzecz jasna ciemno,ale za to jak rześko i przyjemnie. Gdyby nie "poranne" wstawanie spokojnie można by się przestawić na tryb nocny.

A studenci? W sumie bezproblemowi. Grupy 9, 21, i 15 osobowe. Generalnie spore,ale wiedziałem to już wcześniej.

Cześć z nich współpracuje, pozostałych trzeba ciągnąć za język.

Najważniejsza jest atmosfera, zrelaksowana i bez napięcia. Mnóstwo młodej kadry (lwia część to te zgrabne,młode, lokalne przedstawicielki lepszej części Meksyku...psia krew;P).

Póki co ( i mam nadzieję,że już tak zostanie) nie mam powodów do marudzenia. Git:)

Ku południu odc 13

San Cristobal De Las Casas
Raptem 60km od Tuxtli, raptem oddalony o jedną godzinę drogi, a mimo to jest osadzony w zupełnie odmiennym świecie. Zarówno klimat w rozumieniu atmosferycznym jak i przenośnym, jak i to co ma do zaoferowania czyni to miasteczko jednym z najciekawszych miejsc w Meksyku.

Wysokość 2100 m npm odpowiada za zimne noce, kapryśną pogodę, dużo ulewnego deszczu i chwile orzeźwienia po żarze upalnych Cziapaskich okolic. To jedno primo.

Bez tego SCDLC byłby równie ciekawy. Miasto pełne kolorowych niskich domów, wąskich jednokierunkowych uliczek ( korki są non-stop), kilku zielonych placów, paru wzgórz i mniej więcej siedmiu kościołów. Co ulica to inna kraina geograficza. Co knajpa to inne odczucia kulinarne. Do tego mnóstwo tanich hosteli ( i tych droższych też),człapaczy plecakowych i lokalnej społeczności Indian.

San Cristobal to labirynt uliczek kryjących różnego rodzaju skarby, ciekawostki i zakamarki. Jedzie się tam zrobić tatuaż, kupić książki ( po ang-niedostępne w Tuxtli),plakaty czy na imprezę ( jak w przyszły weekend).
Jednym słowem, rewelacja.

Zdjęć będzie więcej, dużo więcej. Mam zamiar pojechać tam nie raz, i to wyłącznie z aparatem. Może dla odmiany wyjdzie coś ciekawszego:)

Link do galerii:

galeria San Cristobal De Las Casas

niedziela, 24 kwietnia 2011

Ku południu odc 12

Agua Azul i Misol Ha

W drodze do San Cristobal de Las Casas widzieliśmy takie piękności

Wodospad zwie się Misol-Ha:


A potem było Agua Azul czyli kompleks kaskad, wodospadów i małych jezior z czystą i niewiarygodnie niebieską wodą.

Szlak pnie się w górę jakieś pół kilometra i po drodze są różnego rodzaju komieliska i miejsca do moczenia tyłka:) Jest w czym wybierać i w czym się kąpać.



Maszyna do pisania

Jak ja czasem pragnę zamienić mojego małego niby to nowoczesnego laptopa, z dziesiątkami funkcji,których i tak nie używam,a i pewnie korzystać z nich nie umiem, co ma dużo lampek, fikuśne wzorki na obudowie i nawet parę chińskich znaczków obok spacjii, na zwykłą, starodawną, tak cudnie hałasującą maszynę do pisania.

A to wszystko z jedno bardzo prostego powodu: żaden post by mi nie zniknął. Czas poświęcony na sklecanie literek w wyrazy, zdania i paragrafy nie byłby stracony,a nerwy pozostałyby w swoim nie zmienionym stanie. Heh

Głupi komputer!..

I jeszcze głupszy właściciel


PS. Co za głupoty ludzie na tych swoich blogach piszą:)

Ku południu odc 11

Palenque

I dżungla. Taka prawdziwa z małpami, jaszczurkami, wszelkimi roślinami tymi ładnymi i nie. Gęsty busz, który podobno jest w stanie zakryć zaorany obszar wielkości boiska do piłki nożnej w przeciągi pięciu lat,a może i nawet krócej.

Bus podjeżdża pod wjazd do rezerwatu. Wysiadamy i po chwili rzuca się nam w oczy jeden z wcześniej zapisanych hosteli- Jaguar. Na schodach siedzi parka, Niemka i Meksykanin ze stolicy,który jeździ już trochę po kraju i okolicy i ostatnimi czasy postawnił się osiedlić właśnie w Palenque, gdzie pracuje w tymże hostelu. Jest już tutaj tok. Po krótkiej rozmowie idziemy zobaczyć pokoje,a raczej domki. Takie ze strzechy, zamiast okien moskitiery. W środku łóżko, stolik, krzesło, a nad głową wentylator. Nic więcej nie trzeba. Spartańsko,ale miło. Do tego ma być cisza i spokój. Czasem do ośrodka zagląda nocą rodziną małp:)



Po sąsiedzku w dwóch chatkach,a dokładniej to na ich werandach siedzą nieruchome postaci. Kwiat lotosu, przewiewne ubranie, na nogach cichobieżki i totalne skupienie. Medytacja. Co ciekawe, jak po trzech godzinach wróciłem do domku, jedna z bezszelestnych gości dalej tak sobie siedziała wpatrzona w odległy punkt gdzieś między gałęziami w dżungli. Czemu nie.

Po drugiej stronie ulicy, jakieś 10 minut piechotą, takie same domki, tylko w kupkach, z knajpkami i bardziej imprezowym klimatem. Parka na schodach miała rację, w Jaguarze jest spokój.

Jednak najważniejsze w Palenque są piramidy. Jedne z trzech największych ośrodków w Meksyku. To co można zobaczyć w chwili obecnej to raptem 1/8 całego kompleksu przejętego przez Azteków.

A wrażenia? Jest co podziwiać. Dobrze zachowane, wielkie i ukryte pomiędzy wielkimi drzewami i bujną roślinnością konstrukcje robią ogromne wrażenie i nie można się nie zastanawiać na potęgą ówczesnych panujących. Widoki nieco psują handlujący czym tylko się da lokalsi. Długopisy, kalendarze,mapki, kubki, szmatki i wszelkiego rodzaju badziewie jest gęsto ułożono przy wyznaczonych alejkach(!) i jest się zagadywanym czy przypadkiem w środku niczego,w upale i pełnym słońcu nie potrzebuję Chiapaskiego sweterka. Tak proszę pani, jestem pewien,ze znakomicie się nadaje do ocierania potu bądź świetnie służy na kocyk lub poduszka na pobliskiej polance..
Na szczęście, im głębiej się zapuszcza w las tym mniej handlujących i można sobie w spokoju oglądać, wspinać ( na niektóre ) i podziwiać porozrzucane piramidy.


Następnego dnia, ruszamy do San Cristobal De Las Casas i po raz pierwszy się spóźniamy i to sporo. Zegarek był nastawiony na dobrą godzinę, tylko tą nieaktualną:) W nocy nastąpiła zmiana czasu i trzeba wstawać wcześniej. Tak, wiem,że na wiosnę czas się zmienia. Pytałem,żeby nie było, tylko 2 tygodnie wcześniej kiedy miało to miejsce w Polsce;)
Nie przyszło mi do głowy upewniać się jeszcze raz tak na wszelki wypadek przy zakupie biletu. Pani w okienku też nie przyszło do głowy nikomu przypomnieć;P


Link do galerii:

galeria Palenque

środa, 20 kwietnia 2011

Ku południu odc 10

Czyli nadrabiamy zaległości:)

Pierwsze primo: link do zaktualizowanego albumu z Oaxaca galeria Oaxaca


Drugie primo; Villahermosa, główna bohaterka najnowszego odcinka;p

Villahermosa to po hiszpańsku piękne miasto. W rzeczywistości jest brzydkie i zatrzymaliśmy się tam,żeby nieco skrócić drogę do Palenque.

Do zaoferowania ma doprawdy mało. Wprawdzie była jednym z głównych ośrodków kultury Olmeckiej ( charakterystyczne wielkie kamienne głowy) i jako jedno z niewielu miast w MX ma jako tako zagospodarowaną rzekę. W zasadzie to rzeka tam jest i tyle. Jest tez most i są jakieś łódki,ale na przykład bulwar przy brzegu moż na sobie tylko wyobrazić. Potencjał ma,ale póki co niewykorzystany.

A jak było? Gorrrąco. Straszliwie parno, duszno i gorąco.

Odwiedziliśmy zoo, w którym jak się okazało kultura Olmeków zeszła na drugi plan przy pierwszym kontakcie z oposami luźno i wolno pałętającymi się po ogrodzie oraz poza nim. Same zoo jest całkiem ładne, zadbane i połączono zwierzaki z odrobiną historii i kultury.

O taki opos na przykład kudłaty:


Pojechaliśmy też do Comalcolco, gdzie po raz pierwszy mieliśmy styczność z piramidami. Wycieczka wypadła lepiej niż pozytywnie. Dżungla,a w niej hałas, krzaki, zwierzyna oraz uformowane piramidki z kamienia do tego całkiem nieźle zachowane. Oprócz nas, było raptem jedna parka i z dwóch strażników pilnujących jeden drugiego przez zaśnięciem:) Oraz ten upał. Oaxaca była ciepła, bardzo ciepła,ale jednak dopiero od tej pory ( jak się potem okaże ) mamy się zmagać z tropikami.

galeria Villahermosa

wtorek, 12 kwietnia 2011

Mieszkanie

Tak! Jest!

Wlasne, calkiem ladne, czyste i przytulne. Dzielnica rowniez. Odleglosc do pracy git, cena tak samo. Magiczne slowo-centrum:)

A gdzie haczyk? No jakos go nie widac:P

Woda ladnie siurka, drzwi sie zamykaja, sasiedzi nie krzycza, szczurow brak, wiatraczek sie kreci, lodowka nieco huczy,ale jest( bo wiekszosc mieszkan nie ma nic, zupelnie. Gole sciany i radz sobie panie sam)

Dzis byly ogromne zakupy. Jest liquador czyli mikser z prawdziwgo zdarzenia. Foty nie omieszkam nie wrzucic na dniach. Robi bzzz,a wychodzi mu to calkiem zwinnie jako ze operuje moca 650w i jest nawet rodem z Europy :P Banan x2, mleko, czoko, lod i bzzzzz. Pycha.

Heh..fajnie,naprawde fajnie. Co wiecej, w takiej haciendzie na wygnaniu jeszcze nie mieszkalem:)

Zaraz po kefejce idziemy zalatwiac internet i po mniej wiecej tygodniu juz na wlasnej nie z acinajacej klawiaturze dokoncze relacje z tulaczki ku poludniu.

A tymczasem...trzeba kupic kolejne plakaty, kwiatka, znalesc punkt taniego druokowania zdjec ( na sciane) dokupic wieszaki, kubki itepe, itede:)

piątek, 8 kwietnia 2011

Niespodzianka

Jemy sniadanie. Zawijam jajecznice z pasta fasolowa maczna tortilla, popijam wszystko zielona herbata. Obok pani kucharka energicznie kroi mieso, na ulicy przejezdzaja samochody.

Przez jakies 3 sekundy stolik dziwnie sie rusza. Co dziwniejsze sciana tez sie ruszyla. Maciek patrzy na mnie, ja na niego. Dookola spokoj. Wszystko po staremu. Kelnerka uklada serwerki, kucharka dalej macha tasakiem. Nic. Zero reakcji. Tak, to te mieso. Sciany z czegos a la dykty, lekkie i chybotliwe, pani mocniej sie zamachnela, poczulismy jej energie na sobie. Wprawdzie pan w radiu wspomnial cos o ruchu tektonicznym w Oaxaca ( stan obok Chiapas) ale zwiazdku nie widzimy zadnego. Koncze sniadanie. Mija poludnie. Zapominam.

Kilka godzin pozniej dowiadujemy sie,ze w Tuxtli tez cos sie ruszylo. Leciutko mocniej.

Tak, to bylo trzesienie ziemii. Malutkie, niegrozne, jedno z wielu. Ale ziemia sie naprawde zatrzesla! Nie mozemy uwierzyc. Zdziwnie, zaskoczenie, niedowierzanie. Przeciez nikt nie reagowal, nic sie nie stalo. Tutaj ludzie generalnie sa obojetni na otaczajacy ich swiat ( nie mowie o biedzie itepe). Pani kucharka miala to w nosie. Trzeba bylo pokroic to mieso, a trzesien przezyla juz pewnie dziesiatki.

W sumie to sie nawet cieszylem. Moje pierwsze trzesienie ziemii w zyciu! Wow. Stolik sie ruszal, krzeslo sie ruszylo, sciana sie ruszyla. Domy jak staly, tak stoja, zycie plynie dalej. Generalnie rzecz ujmujac mozna by to uznac za przygode. Poniekad tak jest..

Mina mi nieco zrzedla, kiedy juz w nocy wyguglalismy,ze w Japonii tez sie trszeslo. Nie tak mocno jak ostatnio. Kataklizmu ( nowego) brak,ale bylo 7 stopni w skali Richtera. Kilka ofiar smiertelnych, budynki sie wala, kolejny dramat.

Przy pozyzszym wydarzenie ze sniadania nie wydaje sie juz wiecej sielanka...



PS. Heh, i znowu wyszlo powaznie.

:)

środa, 6 kwietnia 2011

Ku poludniu odc 8,5

San Jose Del Pacifiko

Polowka od tego,ze nieco wyskoczylem przed szereg i zaczalem pisac o Oaxaca,a kompletnie zapomnialem o pewnym malutkim miejscu. A zapomniec latwo :]

Ruszajac znac oceanu wspina sie na wysokosc 2900 m npm. Tak, praktycznie 3km wysokosci gor Sierra Madre. Sporo. Po drodze jedzie sie kreta i wijajaca przez dzungle droga, i zatrzymuje w lesie. Takim polskim swierkowym:) Lokalne babuszki dopadaja busa i sprzedaja czapki, rekawiczki...yy czy aby na pewno jestesmy w Meksyku?

Wszystko sie zgadza. W kapeluszu i japonkach wygladam jak debil, jako ze miejscowi nosza zimowe kurtki i cieple swetry. Bardzo zimno mi jednak nie jest, jakies 17 stopni to calkiem mila temperatura, lokalni twierdza inaczej, czyli Meksyk:)




SJDP jest znane z ...grzybkow. Takich malych i kolorowych ( badz nie, bo nie sezon akurat...) i tyle.

Pniemy sie na piechote do chatki w gorach tym razem na piechote i ladujemy w chatce. Zbita dechami, z oknem, prowizoryczna lazienka i widokiem na geste chmury. Tanie to i spartanskie,ale czuc klimat. Na scianach malunki, ciekawe malunki:) I cisza. Dookola nic, tylko las, gory i nicosc.

SJDP ma w sobie nazwie oceanu bo w slonecznie dni widac Pacyfik,a odleglosc jest spora bo to jakies 200km

A te bydle? Te biale psisko to strasznie przyjacielski lokalny zwierz, ktory na widok Gringo czyli nas wariuje i koniecznie chce pokazac okolice. Potrafilbys odmowic? Hehhe

Wieczor przebiegl na testowaniu jakosci lokalnej roslinnosci. Taka organiczna turystyka:) Sam scian nie malowalem,ale bylo sympatycznie;)







A rano bylo jzu ladnie i slonecznie i pojechalismy do Oaxaca.

Poludnie!

Wprawdzie blog jest na etapie Oaxaca, po ktorej nastapi Villaheermosa, Palenque i San Cristobal de las Casas, gdzie aktualnie sie znajduje, jednak tak naprawde cala wycieczka krajoznawcza dobiegla konca.

Wczoraj bylem tak zwany rzut beretem od Gwatemali,a konkretnie przy jeziorze graniczacym z poludniowym sasiadem i juz dalej sie nie da. No dobra, teoretycznie bardziej wysunietym punktem na poludniue bylaby jakas miescina nad Pacyfikiem,ale wtedy bysmy sie czepiali:)

Zostal caly Jukatan i Meksyk (zwany Districto federal czyli D.F) czyli stolica. Pierwsze odkladam na planowany podboj Belize i jak sie uda Gwatemali ( Ameryka Lacinska jest planowania rowniez, jednak rysujac palcem po piasku zaprzagl bym do tego rower,sakwy i zrobilbym do tak jak nalezy...ale,ale to tylko odlegle, obecnie bardzo nierealne plany...)a drugie odwiedze tuz przed odlotem do Polski w grudniu zahaczajac o Sandrde czyli kolezanke ze stuidiow, Meksykanke- i po odwiedzeniu powyzszych, Meksyk jako tako bylby poznany. Rzecz jasna nie sklada sie na to znajomosc kultury, historii, lokalnych roznic, jednak to przychodzi z czasem,a przeciez jeszcze nie wyjezdzam. Dopiero sie tu rozgaszczam, rozgladam za swoim miejscem, przyzwyczajam do obecnego stylu zycia,innymi slowy wtapiam w otoczenie.

A co do tej pory? Jak dotad byly hektolitry wypitego piwa, gazyliony wylanego potu, miski guacamole, dziesiatki sals, tysiace kilomertrow przebytych w wysiedzianych siedzeniach obijajac sie od okien, kulac nogi, marznac od klimy w nocy, podziwiajac zapierajace dech w piersiach widoki, zmieniajacy sie krajobraz, rysy ludzi, literki na tablicach rejestracyjnych i mnostwo zdjec oraz przezyc.

Nie ma az tak rozpierajacej cialo i umysl satysfakcji jak przy kreceniu pedalami podczas zdobywania kolejnych punkcikow na mapie,ale badz co badz poczucie jakiegokolwiek, nawet minimalnego osiagniecia jest. Pojechal, sprobowal, sprawdzil, zobaczyl. Najwiekszym wyzwaniem jest czerpanie przyjemnosci i spedzanie czasu tak,zeby nie byl stracony, zeby czlowiek, nie czul ze to wszystko jest nic nie warte, blahe i banalne. Troche jest, i zawsze bedzie. Idziesz na stacje, kupujesz bilet, wiesz gdzie jedziesz, masz liste hosteli, noc jest daleka, czasem w takim cyklu latwo o nude i monotonie. Zero przezyc, przygod. Na szczescie udalo sie takie dreptanie po Meksyku uatrakcyjnic, zrobic nieco bardziej ciekawym.
Jazda w pick-upie, lapanie kolejnego stopa, zawod kiedy przez godzine nie zatrzymuje sie nikt,a przeciez jedzie pusty i w twoja strone,a jednak nie. Autostop to frajda i przygoda sama w sobie. Odkryty przeze mnie dosc niedawno bo tylko rok temu, nie zostalby zamieniony na nic innego. Mozna? Oczywiscie,ze mozna,a nawet trzeba. Kolejny element to couchsurfing i poznawanie miast wg lokalnego widzimisie. Obcy czlowiek zaprasza obcych ludzi do wlasnego domu, czesto zostawia im klucze, daje jesc i poswiecia wlasny czas. Coz za fantastyczne przedsiewziecie. Wprawdzie udalo sie to tylko w Uruapanie i Queretaro,ale prawdopodobnie powtorzy sie znowu juz pojutrze w Tuxtli. Przy nieco bardziej szczegolowym planowaniu i zgraniu w czasie, takich kanap byloby wiecej.

A teraz?

A teraz, szukam mieszkania. Powoli przestawiam sie na reguralny harmonogram, schodze na ziemie i wspominam ostatnie kilka tygodni. Chociaz element zaskoczenia pozostaje. Trzeba poznac nowe miasto, szukac lokalnej i taniej kuchni, znalezc bar z bilardem i porozgladac sie za sklepem/ gielda komisem z rowerami! A potem, praca, emocje,stres, wyprasowane koszule, pranie, gotowanie, weekendy, nowi ludzie, dzwonienie do Polski, wspomnienie zeszlego lata, wizyta u optyka. Tak jakby, zaczyna sie zycie. Takie samo jak w domu, domu tylko troche gdzie indziej. Przynajmniej przez jakis czas.

Brzmi intrygujaco, zagadkowo, niepewnosc intryguje. To chyba dobrze.....

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Ku poludniu odc 9

Oaxaca

Zwana ulahaka ( z PL znakami jak Lodz:)

Miasto tetnioce zyciem do poznych godzin nocnych, pelne ludzi, ladnych kobiet, ciasnych uliczek i mokrych ( od potu ) turystow. Duzo kosciolow, taco z ulicy, przygody z hostelem,ktory zostal zakmniety niemal z nami w srodku. Tak mniej wieceh zapamietam to miasto. A zaznaczam,ze jest jednym z najbardziej pozytywnych miejsc,ktore do tej pory odwiedzilem w Meksyku.

O co chodzi z hostelem? W skrocie: wchdzilo sie brama, w ktorej byly roboty budowlane, a dokladniej kopali jakas rure. Zostalismy jedna noc i rano pani z recepji nas budzi i mowi,ze musimy zaraz wyjsc i wrocic dopiero po 23 w nocy. Zaspany, lewdo myslacy, zupelnie nie pojalem co jak i dlaczego. Hostel bedzie zamkniety i nie bedzie mozna do niego sie dostac bo przy wejsciu kapia dziure. Pozniej sie okazalo,ze hostel z tego powodu jest zupelnie zamkniety na 4 spusty i nie wiadomo na jak dlugo..

Po 1: wczoraj tez kopali i jakos nikomu nie przyszlo do glowy sie zapytac ile to potrwa i kiedy sie skonczy. Informowac najwidoczniej tez nikt nie raczyl.

Po 2: kochana Pani z recepcji byla bardzo `zaskoczona` i ` zasmucona`,ze tak sie stalo

Po 3: hostel mial rezerwacje na okolo 8 osob, plus pokoje dwojkowe, ktore wraz z zamknieciem przepadaja. Biedni Kanadyjczycy,ktorza ciagle mysleli,ze czeka na nich wczesniej wykupiony pokoj. Przykra sprawa. Jednak co jeszcze bardziej dziwne i zaskakujace to ilosc kasy jaka przepada przez niedopatrzenie/brak myslenia/glupote. Duzo kasy.

Meksyk:)

Na szczescie dwie przecznice dalej znalezlismy inny i bylo po sprawie.

Taka anegdotka.

W Oaxaca jest Monte Alban czyli spory kompleks Azteckich piramid usytowanych na pobliskim wzgorzu. Mitla czyli martwe miasto, pozostalosci Azteckiej masakry na tutuejszej ludnosci. Oraz Tula z najszerszym drzewem na swiecie( cyprysem:)

Dla zainteresowanych historia i szczegolami powyzszych miejsc linki do stron w necie:
monte alban
monte alban profesjonalna galeria
mitla
mitla po PL
najszersze drzewo swiata







Link do Picasa: galeria Oaxaca

Ku poludniu odc 8

Mazunte


450 mieszkancow. Nie tysiecy, po prostu 450. Jedna ulica, kilka knajpek, noclegi i ocean.

Mazunte jest znane z rezerwatu zolwi. Maja tam osrodek, ktory powstal po tym jak lokalna spolecznosc niemal zupelnie je wybila,wyjadla,wyniszczyla. Meksyk zdal sobie sprawe ( nieco pozno,ale zawsze)ze to tak raczej nie wypada i zalozyl malutki,ale dosc prezny osrodek ochrony owych stworzonek. I jest im tam calkiem dobrze. Moga sie rozmnazac,sa pod calkowita ochrona, dostaja salate:P Do tego jest ich tam mnostwo. Od malych i nieporadnych, po duze dinozaury rownie nieporadne jak te mniejsze:)

Na Mazunte zrealizowalem swoj plan spania w hamaku. Powoli pùnkty z listy rzeczy do zrobienia w MX sa systematycznie wykreslane ( autostop,ocean,mezcal,papryczka habanero,lucha libre, itepe itede ) i nadszedl czas eliminacji kolejnego zalozenia.
O znalezienie noclegu nietrudno. Zajelo nam to jakies 5 minut. Tylko jak doszlismy na plaze, zapytalismy sie o hamaki i usatysfakcjonowani cena 50pesos, tam tez zostalismy, czyli jakies 50 metrow od oceanu. Wiedzialem,ze moze byc nieco niewygodnie,ze komary,ale ze bedzie tak tragicznie, tego nie przewidzial nikt.

A, wczesniej byl mecz Meksyk-Paragwaj ( 3-1) i posilek w knajpie z kurami ( po raz pìerwszy w MX). Potem byl bilard, piwko i nadszedl czas snu.

Snu za wiele nie bylo:) Bylo straszliwie niewygodnie, hamak smierdzial kutrem rybackim, ciely komary, nad ranem bylo zimno, a tak milo huczacy za dnia ocean wsciekl sie jeszcze bardziej i bylo bardzo glosno. Tym samym obalam mit bujania sie na hamaku tuz nad brzegiem oceanu i mowie `nigdy wiecej` :)

Rano miala byc wycieczka lodka, kapiel z delfinami i zolwiami,a przy odrobinie szczescia obserwowanie wielorybow, i bylaby to swietna sprawa, gdyby nie fakt,ze jacys Gringo ( tudziez jakakolwiek inna nacja) prawdopodobnie zapila i zaspala,w wyniku czego minimum osob na jedna lodke sie nie zebralo. O!

Noc nieudana, wycieczka tez,ale Mazunte to piekne miejsce, potrafiace uwiezc kazdego pieknymi plazami, widokami i spokojem. Bylo git.



Link do Picasa:

galeria Mazunte