środa, 6 kwietnia 2011

Poludnie!

Wprawdzie blog jest na etapie Oaxaca, po ktorej nastapi Villaheermosa, Palenque i San Cristobal de las Casas, gdzie aktualnie sie znajduje, jednak tak naprawde cala wycieczka krajoznawcza dobiegla konca.

Wczoraj bylem tak zwany rzut beretem od Gwatemali,a konkretnie przy jeziorze graniczacym z poludniowym sasiadem i juz dalej sie nie da. No dobra, teoretycznie bardziej wysunietym punktem na poludniue bylaby jakas miescina nad Pacyfikiem,ale wtedy bysmy sie czepiali:)

Zostal caly Jukatan i Meksyk (zwany Districto federal czyli D.F) czyli stolica. Pierwsze odkladam na planowany podboj Belize i jak sie uda Gwatemali ( Ameryka Lacinska jest planowania rowniez, jednak rysujac palcem po piasku zaprzagl bym do tego rower,sakwy i zrobilbym do tak jak nalezy...ale,ale to tylko odlegle, obecnie bardzo nierealne plany...)a drugie odwiedze tuz przed odlotem do Polski w grudniu zahaczajac o Sandrde czyli kolezanke ze stuidiow, Meksykanke- i po odwiedzeniu powyzszych, Meksyk jako tako bylby poznany. Rzecz jasna nie sklada sie na to znajomosc kultury, historii, lokalnych roznic, jednak to przychodzi z czasem,a przeciez jeszcze nie wyjezdzam. Dopiero sie tu rozgaszczam, rozgladam za swoim miejscem, przyzwyczajam do obecnego stylu zycia,innymi slowy wtapiam w otoczenie.

A co do tej pory? Jak dotad byly hektolitry wypitego piwa, gazyliony wylanego potu, miski guacamole, dziesiatki sals, tysiace kilomertrow przebytych w wysiedzianych siedzeniach obijajac sie od okien, kulac nogi, marznac od klimy w nocy, podziwiajac zapierajace dech w piersiach widoki, zmieniajacy sie krajobraz, rysy ludzi, literki na tablicach rejestracyjnych i mnostwo zdjec oraz przezyc.

Nie ma az tak rozpierajacej cialo i umysl satysfakcji jak przy kreceniu pedalami podczas zdobywania kolejnych punkcikow na mapie,ale badz co badz poczucie jakiegokolwiek, nawet minimalnego osiagniecia jest. Pojechal, sprobowal, sprawdzil, zobaczyl. Najwiekszym wyzwaniem jest czerpanie przyjemnosci i spedzanie czasu tak,zeby nie byl stracony, zeby czlowiek, nie czul ze to wszystko jest nic nie warte, blahe i banalne. Troche jest, i zawsze bedzie. Idziesz na stacje, kupujesz bilet, wiesz gdzie jedziesz, masz liste hosteli, noc jest daleka, czasem w takim cyklu latwo o nude i monotonie. Zero przezyc, przygod. Na szczescie udalo sie takie dreptanie po Meksyku uatrakcyjnic, zrobic nieco bardziej ciekawym.
Jazda w pick-upie, lapanie kolejnego stopa, zawod kiedy przez godzine nie zatrzymuje sie nikt,a przeciez jedzie pusty i w twoja strone,a jednak nie. Autostop to frajda i przygoda sama w sobie. Odkryty przeze mnie dosc niedawno bo tylko rok temu, nie zostalby zamieniony na nic innego. Mozna? Oczywiscie,ze mozna,a nawet trzeba. Kolejny element to couchsurfing i poznawanie miast wg lokalnego widzimisie. Obcy czlowiek zaprasza obcych ludzi do wlasnego domu, czesto zostawia im klucze, daje jesc i poswiecia wlasny czas. Coz za fantastyczne przedsiewziecie. Wprawdzie udalo sie to tylko w Uruapanie i Queretaro,ale prawdopodobnie powtorzy sie znowu juz pojutrze w Tuxtli. Przy nieco bardziej szczegolowym planowaniu i zgraniu w czasie, takich kanap byloby wiecej.

A teraz?

A teraz, szukam mieszkania. Powoli przestawiam sie na reguralny harmonogram, schodze na ziemie i wspominam ostatnie kilka tygodni. Chociaz element zaskoczenia pozostaje. Trzeba poznac nowe miasto, szukac lokalnej i taniej kuchni, znalezc bar z bilardem i porozgladac sie za sklepem/ gielda komisem z rowerami! A potem, praca, emocje,stres, wyprasowane koszule, pranie, gotowanie, weekendy, nowi ludzie, dzwonienie do Polski, wspomnienie zeszlego lata, wizyta u optyka. Tak jakby, zaczyna sie zycie. Takie samo jak w domu, domu tylko troche gdzie indziej. Przynajmniej przez jakis czas.

Brzmi intrygujaco, zagadkowo, niepewnosc intryguje. To chyba dobrze.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz