poniedziałek, 18 lutego 2013

tapijulapa

Pueblo Magico- Magiczne Miasteczko.

Jest taka fajna lista perełek Meksyku, gdzie znajdują się najczęściej niewielkie i klimatyczne miejscowości, charakterystyczne dla danego regionu.

Jakiś czas temu wybraliśmy się z Cinthią i jej mamą ( nie było tak tragicznie z teściową jak się obawiałem, niemniej jednak umocniłem się w przekonaniu,że takie 'rodzinne' wojaże trzeba ograniczyć do minimum:) do sąsiedniego stanu Tabasco. Powód? Urodziny babci.

Było całkiem sympatycznie,a w drodze powrotnej udało się nam zahaczyć o Tapijulapa gdzie wyrabiają meble z wikliny. Poza tym jest miniaturowe ( raptem 2 ulice) i ukryte w górach. Gdyby nie nieco dramatyczny powrót ( 6h zamiast 3h) przez zadupia, kręte , dziurawe i totalnie zamglone drogi to byłby 100% relax heh. Mimo wszystko warto było.

Solenizantka i starszyzna

Tabaskowe włości. W sumie zjechało ok .....40 osób:)




I Tapijulapa:

Puerto Arista

Czyli weekend nad Oceanem.

Plan był prosty. Skrzyknąć jak najwięcej ludzi na plażę i nacieszyć się zimnym piwem na słońcu. Miał jechać tłum, przybyło 8 osób ( a w zasadzie 4 bo tylko my zostaliśmy na noc),ale ci co byli nie załowali i zwyczajnie było miło.

Puerto Arista to ni ładna, ni brzydka mieścina nad Pacyfikiem. Ze wszystkich opcji jest najbliżej, ma najwięcej opcji noclegowych i co jest największym plusem, oferuje najsmaczniejsze owoce morza, lokalne wynalazki itp.



A no najważniejsze dla umysłu dorosłego dziecka to testy deski do bodysurfingu. Hasło nieco na wyrost bo ani ta deska wyczynowa,ani fale spore,jednak uzależnia i każdy kto spróbował z wody wyjść nie chciał.

Surfowanie to też za duże słowo bo trzeba się położyć na owej desce w momencie jak składa się fala i nieco odepchnąć. Tyle. Przy odrobinie szczęścia niesie tak aż do brzegu,a szczytem umiejętności jest skręcanie( zmiana toru poruszania się;P)

href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQDkLm1j-zeYCaDTNMxmbp3NmC5DxMgisEWcr6rLiQa0r-U5tpjZiC26LqndIgE1J2Rn2sDWGzUP7XI-fl1dzs04tiY2KdcwrrbU3A64wVCvAFXCTZsUlhyWqhc9ubjJt1WLQ3Ld2cMVQ/s1600/IMG_0701.JPG" imageanchor="1" >

trzy kropki

Luty już. Jeszcze niedawno serek wiejski jadłem,pierogi ruskie i to te jedyne słuszne czyli babcine, na mrok zimowy narzekałem, kota za ogon ciągnąłem. Zaraz marzec i przerwa wielkanocna to się może gdzieś uda wyskoczyć na parę dni, gdzieś dalej.

Co tam u mnie? W porządku generalnie.

Na rowerze jeżdzę, do pracy chodzę, czasem coś do pancernika ( skarbonki) wrzucę. Rower już nawet nie jest jeden,a są dwa. W sumie góral ma koleżankę bo kolarzówka dotarła niemal cało i szczęśliwie. Niemal, ponieważ dostało się mostkowi z czym w miarę sprawnie się uporałem, no i hakowi przerzutki( 99%,że był już taki wcześniej czyli tak czy siak do wymiany) z czym zachodu wynikło nieco więcej bo trzeba było nowy wyrobić,a że to taki puzel to trzeba poprawiać, piłować, skrobać. Ma być na dniach w każdym bądź razie. A no i nocne środy zainicjowałem. Pierwsza wypadła nieźle, mam nadzieję,że co każdy środek tygodnia uda się mrokiem na rower wyskoczyć.

Poza tym? Motor mam. Nie rower, a motor. W sumie taka pierdziawka,ale z czterema biegami i sprzęgłem i do miasta jak znalazł. Więcej niż 65km/h nie pojadę i mi z tym dobrze bo nerki to jednak przydatne organy są. Niemal mi nie gaśnie pod górę i coraz śmielej pomykam w korkach ( największa zaleta poza parkowaniem gdzie popadnie) więc postęp jest. Powolutku, powolutku, toż to dopiero 200km licznik wskazuje. A bo na maszynę nową padło jako,że rynek wtórny ubogi, albo rakieta za dziesiąt tysięcy,ale dziesiąt tysięcy przebiegu. Teraz przydałoby się prawko lokalne wyrobić, ubezpieczyć no i bagażnik/ pudło zamontować. Przy okazji pedałowe dwa kółka spłacam, oponę w nich trzeba zmienić, szosę z serwisu odebrać, na wielkanoc odłożyć...wydawać na co mam:)

A w pracy jakoś lżej. Zajęcia te same co w zeszłym semestrze to materiały te same używać, tak samo jak i testy i projekty więc czasu więcej, zwłaszcza,że kończę o całkiem przyzwoitej 18stej.

Pierwsze kroki



Niedzielne popołudnie