piątek, 31 maja 2013

Huragan

Dla mnie ciągle pozostaje zjawiskiem nieco abstrakcyjnym jednak ostatnimi dniami był najzwyczajniej namacalny. Najczęściej wiadomości o huraganach tak samo szybko przychodzą jak i odchodzą. Zawsze pojawia się na wybrzeżu i sunie potem na północ lub ku Zatoce tracąc powoli swoją siłę niszczenia i wydajność wodną. Barbara nieco bardziej uprzykrzyła ludziom życie.
Koniec maja to zazwyczaj początek sezonu deszczowego lecz w tym roku zaczęło lać z 'grubej rury'. Miłe ochłodzenie o 10 stopni oznacza przyjemną zmianę po fali majowych upałów i suchoty. Poza tym aż żal było patrzeć na zmarnowaną ziemię, kwiaty i szare, zakurzone drzewa.
Pierwszy deszcz nazywają kwasowym/kwaśnym i na własnej skórze mogłem się przekonać dlaczego. Cały syf skumulowany w powietrzu, na dachach, liściach drzew spływa na ziemię,albo na ludzi jeśli akurat przyjdzie im do głowy genialny pomysł schronienia się pod jednym z cytrysowców palmiastych. Do tego gleba jest zbita i po kilku miesiącach suszy od razu nie chłonie takich ilości opadu. Osobiście miałem nieprzyjemność moknąć na mojej maszynie dwukołowej. Zimno, mokro, chlapią i brudzą. Oczywista, oczywistość w wyniku której chyba się przeproszę z miejskim transportem.

Ale co z tą Barbarą? W zasadzie w Tuxtli jedynie zasnuło się chmurami na jakieś 3 dni i lało. Mocniej , słabiej , jednak poza deszczem specjalnie nikomu szkód nie wyrządziła. Co innego na wybrzeżu. Tam siała spustoszenie zalewając domy i ulice, łamiąc drzewa i przewracając samochody. Ludzi trzeba było ewakuować i zagrożenie faktycznie było realne. Nie ma żartów.



I kilka zdjęć: