czwartek, 3 stycznia 2013

Posucha




Blog w zasadzie umarł. Usprawiedliwał się nie będę, nie ma sensu. Panuje brak. Brak weny, czasu, pomysłu i pewnie przede wszystkim chęci.

Nuda? Niekoniecznie. Wyjazdy weekendowe jak były tak są jednak najczęściej do miejsc albo już znanych albo rowerowych gdzie jestem bez aparatu "na lekko". I tak minęło parę dobrych miesięcy od sierpnia czyli od daty ostatniego wpisu.

Przeglądając albumy z końcówki roku spodobało się kilka ( część znanych niektórym z fejsbuka)


Grzechotnik. Martwy już był jak go znaleźli. Maczeta pozbawiła go głowy ( jad) i grzechotki ( znaleźne). Reszta na zupę:)

W sumie tych węży widziałem kilka. Czarne wielkie bydle- szczurojad( ratonera), niegroźne dla ludzi. Wąż koralowy ( zwany również 20sto minutowym), jeden z najbardziej jadowitych w okolicy, na szczęście był martwy,suchy i....mały. Bliżej nieokreślone coś duże i czarno-źółte oraz kilka rozjechanych osobników.


Były też śłuby (nie moje:)

Urodzinowa impreza-niespodzianka z szarlotką ( do picia) polskim jedzeniem ( w wydaniu meksykańskim) i bólem głowy.



Było halloween i walka o najlepsze przebranie ( przegrałem:P)



Mój rumak nie jest już samotny

Drużyna rowerowa Kojoty stale się powiększa


Padło kilka wodospadów do kolekcji

Dobry rok, niemaco!

Tymczasem ostatnie dni w Polsce i fruuuu do Meksykolandii:)