piątek, 29 kwietnia 2011

Piesi

A z zasadzie jacy piesi?

Lokalni wszędzie jeżdzą samochodami. Czy do tutejszego groszka, czy do sąsiada czy gdziekolwiek indziej, pakują się w swoje wielkie pick-upy, dżipy, SUV'y czy inne machiny zdolne transportować wojsko, czy ratować zagrożone pożarem bujne Meksykańskie tundry i sobie jadą.

I tak naprawdę to by mnie to nie obchodziło, gdyby nie jeden drobny element. A mianowicie, zagrożenie życia. Gdyby nie fakt i świadomość,że pewnego dnia odleję swoją podobiznę na grillu Buicka, Chevroleta czy innego pieruństwa do by było całkiem miło.

W Turcji jeżdzą agresywnie, trąbią i też chcą zabić. Tylko tam każdy poluje na każdego. Nikt nie jest bezpieczny i cały ten sztuczny ekosystem sobie funkcjonuje. Stajesz się jego częścią albo giniesz. Po pewnym czasie nie zdając sobie nawet z tego sprawy przechodzisz po ponadnormalnie ruchliwej ulicy,a wokół ciebie śmigają żółte taksówki, dolmusze i inne pojazdy.

W Chinach śmierć wydaję się mniej straszna,a to pewnie z powodu niezliczonej ilośći pierdziawek, riksz i rowerów. Połamią, podrapią,ale straszne zbytnio nie są. Poza tym chaos jest wszędzie to i na ulicy dezorganizacja ruchu człeka nie dziwi.

W takiej Tunezji, jeżdzą jak szaleni, trąbią ile wlezie,czasem się stukną, pourywają lusterka, ale jakoś to działa.

W Meksyku...W Meksyku natomiast pozorny spokój. Agresji się nie odczuwa, trąbią sporo i jak to i w innych rejonach globu bywa, klakson służy do miliona czynności i wydaję z siebie przeróżne kody łącznie z Morse'a. I z tym stoickim spokojem w oczach, przyglądając się białemu na ulicy chcą ci wjechać w dupę. Nie zwalniają bo po co. Przecież masz uciekać. Przejścia dla pieszych ( jak są) najczęśćiej nie mają świateł. Patrzy się na semafory dla samochodów i rozgląda czy każdy zmotoryzowany zauważył czerwonką kropkę. Migacz? Pff, jaki migacz. Ewenement jak przymrozek w całym kraju. Bywa,ale nikt za bardzo nie wie jak wygląda. Przy skręcaniu w prawo, nie patrzą się czy ktoś przypadkiem przechodzi bo cała uwaga skupiona jest na tym,żeby znależć lukę na wpasowanie się w ruch.

Pasy służą za zbędne wyposażenie, alkohol jest dobrym izotonikiem w upalne łikendy,a maksymalna ilość załadowanych osób jest abstrakcją i poprzeczką, którą zawsze można podnieść. Dzieci i to nawet dwa, w rękach matki tuż obok kierowcy to standard i jakoś nikt nie zdaję sobie sprawy,że wystarczy nagle przyhamować, ułamek sekundy i..

Pieszy nie ma prawa bytu. Jest jak karaluch czy glut na ulicy, który trzeba przydeptać bo psuje widok i akurat trafia się pod butem.

Pewnego dnia jednak ropa zdrożeje i to znacznie. Słabo zagospodarowane zasoby Meksyku na niewiele się zdadzą i nadejdzie ten dzień kiedy przeciętny Gonzalez będzie musiał ruszyć swoje cztery litery ze swojego czterolitrowego kombajnu i przejść się po mleko. Ha! Ale będzie. Szok? Zdezorientowanie? Bezradność? Może wtedy spojrzą na maluczkich dwunożnych z innej perspektywy. Taak...tak mi się czasem marzy, czasem się tak śni:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz