środa, 6 kwietnia 2011

Ku poludniu odc 8,5

San Jose Del Pacifiko

Polowka od tego,ze nieco wyskoczylem przed szereg i zaczalem pisac o Oaxaca,a kompletnie zapomnialem o pewnym malutkim miejscu. A zapomniec latwo :]

Ruszajac znac oceanu wspina sie na wysokosc 2900 m npm. Tak, praktycznie 3km wysokosci gor Sierra Madre. Sporo. Po drodze jedzie sie kreta i wijajaca przez dzungle droga, i zatrzymuje w lesie. Takim polskim swierkowym:) Lokalne babuszki dopadaja busa i sprzedaja czapki, rekawiczki...yy czy aby na pewno jestesmy w Meksyku?

Wszystko sie zgadza. W kapeluszu i japonkach wygladam jak debil, jako ze miejscowi nosza zimowe kurtki i cieple swetry. Bardzo zimno mi jednak nie jest, jakies 17 stopni to calkiem mila temperatura, lokalni twierdza inaczej, czyli Meksyk:)




SJDP jest znane z ...grzybkow. Takich malych i kolorowych ( badz nie, bo nie sezon akurat...) i tyle.

Pniemy sie na piechote do chatki w gorach tym razem na piechote i ladujemy w chatce. Zbita dechami, z oknem, prowizoryczna lazienka i widokiem na geste chmury. Tanie to i spartanskie,ale czuc klimat. Na scianach malunki, ciekawe malunki:) I cisza. Dookola nic, tylko las, gory i nicosc.

SJDP ma w sobie nazwie oceanu bo w slonecznie dni widac Pacyfik,a odleglosc jest spora bo to jakies 200km

A te bydle? Te biale psisko to strasznie przyjacielski lokalny zwierz, ktory na widok Gringo czyli nas wariuje i koniecznie chce pokazac okolice. Potrafilbys odmowic? Hehhe

Wieczor przebiegl na testowaniu jakosci lokalnej roslinnosci. Taka organiczna turystyka:) Sam scian nie malowalem,ale bylo sympatycznie;)







A rano bylo jzu ladnie i slonecznie i pojechalismy do Oaxaca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz