Miało być tak: palmy, plaża, błękitna laguna, białe grzbiety fal, huki ogrom oceanu. I tak było, no dobra, oszukuałem nieco, laguna miała kolor ciemnozielony a nie niebieskawy. Tak to sobie wszystko wyobrażałem i faktycznie tak tam jest. Do tego należy dorzucić strzeliste wierzchołki gór tuż za linią lądu, ciszę, spokój i dużą porcję ośmiornicy. Odkąd przebywałem w Chiapas,zawsze chciałem tam pojechać i mimo,że byłem w oddalonym o raptem dwadzieścia minut drogi samochodem Puerto Arista to nie udało mi się do Boca del Celo dotrzeć.
Planowo miałem już tam pojechać w zeszłym tygodniu,ale przeprowadzka do nowego mieszkania nieco pokrzyżowała plany. Bądź co bądź kluczowa kwestia więc o marudzeniu nie było mowy. Zamiast wody był San Cristobal de las Casas i góry,a ocean przełożyliśmy na następny termin. Padło na końcówkę długiego weekendu majowego,który w Meksyku nie zobowiązuje;P. Jakieś 170km, 2h drogi ( dzięki autostradom) i wyjątkowo irytujące ostatnie 15km dzięki topes czyli spowalniaczom-wyrwiośkom uformowanym bardziej pionowo niż poziomo. Ostatecznie udało się dotrzeć,a pofatygować się wręcz trzeba bo miejsce warte odwiedzenia.
Nie ma turystów,ani lokalsów bo sezon średnio urlopowy, nie ma tłoku, ścisku i nawet śmieci nie widać. Jest bardzo ładno, jeśli nie powiedzieć ślicznie. Wprawdzie plaże Morza Karaibskiego na Jukatanie to zupełnia inna kategoria to jednak tutaj również jest świetnie,a nawet bym rzekł wyjątkowo. Głównie za sprawą owej laguny czy też cypla odgradzającego ląd do oceanu, tworząc spokojną , ciepłą i płytką zatokę, z której rozpościera się widok na palmiasty i zielony brzeg, cabanas czyli chatki letniskowe, no i kilka odosobnionych szczytów gór. Jak komuś brak wrażen, sto metrów w drugą stroną czekają nieznudzenie dudniące fale, nieco chłodniejsza woda i nieograniczona przestrzeń. Meksykańscy znajomi nie byly tak zaoferowani jak ja,ale po pierwsze już to wszystko widzieli wcześniej,a druga sprawa,że dla nich chlapanie w wodzie przegrywa z cieniem i siedzieniem przy stole z piwem w jednej ręce i tortillą w drugiej. Mówię to bez żadnej złośliwości, po prostu uwidoczniły się różnicę w postrzeganiu tego co atrakcyjne a co nie. Najistotniejsze jest to,że każdemu się podobało i wyjazd się udał. Szkoda tylko,że nie nocowaliśmy w jednym z domków przy plaży,a wybrano absurdalnie drogi hotel w sąsiedniej mieścinie Puerto Arista. Jako,że ja nie organizowałem cały wyjazd i nie chciałem nic komplikować przystałem na ogólne warunki, lecz na przyszłość mam zamiar mocno promować Boca del Cielo i mniejsze koszty,a więcej osób powinno się skusić.
A było tak:
To juz Puerto Arista,ale klimaty zbliżone
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz