...okazał się wcale nie taki okropny. Dzieje się tak głównie za sprawą deszczu, który każdego dnia czai się tuż za otaczającymi Tuxtlę górkami. Trochę mu nie śpieszno,ale z drugiej strony w zeszłym roku o tej samej porze był gdzieś w okolicach....Aruby (nie, nie wymądrzam się, znalazłem coś nieznanego i daleko, i już O!:).
Słońce czasem walczy ze zbitymi chmurzyskami i generalnie przegrywa,ale nikt za bardzo z tego powodu nie ubolewa. Wczoraj w nocy nawet lało,a w pokoju temperatura spadła do przyjemnych 26 stopni. Dziś natomiast zbierało się, tłamsiło i przepychało na niebie,ale jakoś nic z tych manewrów nie wyszło bo najwidoczniej czas prawdziwych zlew jeszcze nie nastał.
Jest chłodniej, coś jeszcze?
Oprócz tego,że żyć się chce i szybciej zasypia to dobrą nawiną na horyzoncie będzie praca od poniedziałku i to w dwóch szkołach! Yiiihaaa! Tak naprawdę to razem wyjdzie ledwo pół etatu i dalej czasu będę miał co niemiara,ale postęp jest. Innymi słowami, pozytywne, pozytywne myślenie:)
Ku rozpaczy rodzicielki mej rodzicielki;) wszystkie znaki w niedziałającym telewizorze i wyłączonej mikrofalówce wskazują na to,że zabawię tu na dłużej. Tak to czasem w życiu bywa,że niesie człowieka gdzieś hen hen i potem nieprędko mu wracać. Decyzja o powrocie do Meksyku okazała się jedną z trafniejszych,a już na pewno jedną z fundamentalnych mojego krótkiego żywota. Wiem, jestem tu raptem moment. Czy będę tak samo uważał za parę miesięcy, rok, pięć? A żebym to ja tylko wiedział...Lepiej nie. Jestem szczęśliwy,a to kwestia kluczowa. Ehhh..:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz