Sima czyli taka dziura w ziemi, co była jaskinią i jej kiedyś strop opadł. A cotorras ponieważ żyją tam sobie papugi i przez -+ pół roku codziennie o świcie gromadnie wylatują na zewnątrz przerażliwie przy tym hałasując. Sam tego nie doświadczyłem ( jeszcze;)),ale jako,że weekend był rowerowy to w niedzielę podczepiłem się pod lokalną społeczność rowerową i wybraliśmy się poza miasto w teren.
Trasa krótka, nawet bardzo bo raptem 13km w jedną stronę. Na miejsce dojechaliśmy samochodami ( wycieczka w serii ' promujemy rowery' )tuż po iście barbarzyńskiej porze zbiórki w miejskim parku. Szósta zero zero heh. Głupim i naiwnym ja bom jeszcze się nie nauczył,że punktualnie to tutaj tylko wiadomości wieczorne nadają, przyjechałem o tej 5:55,żeby sobie poczekać jakieś 30 minut zanim wszyscy się zjadą, rowery zapakują ( zaczynam dostrzegać przydatność pick-upów) i w końcu wyjadą.
Po kolejnych 30 minutach jesteśmy na miejscu. Tym razem ogarniamy się bardzo sprawnie i jedziemy przed siebie. Trasa już kiedyś przebyta,ale na rowerze jeszcze nigdy. Telepie i to mocno. Zaschnięte zwały błota nie ułatwiają jazdy, czasem to nieco denerwowało bo widoki zacne a tu trzeba się skupiać i kolejny mijać. Potem jednak był szuter,a na koniec kamienie:)
A gdzie tytułowa Sima? Byliśmy przy wejściu i czekaliśmy na resztę ekipy. Według planu miało być śniadanie, szybka rundka wokół dziury i powrót. Nie było ani jedzenia,ani zwiedzania,na drugi raz trzeba mieć przynajmniej kanapkę;)
Na koniec część pojechała do domów, a część udała się na upragnione śniadanie już w Tuxtli.
Wycieczka krótka,ale udana. Ludzie naprawdę pozytywni, starają się rozkręcić idee pedałowania, organizują regularne ustawki i coś a la masa krytyczna. Jeszcze się z nimi nieraz wybiorę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz