niedziela, 8 maja 2011

Kajaki ( aktualizacja kupołudniowa)

San Miguel De Allende

Jest piątek. Kimberly zaprosiła też koleżankę ( zacna Meksykanka w naszym wieku),ale ta udział w wiosłowaniu odwołuje ze względu na tymczasową niedyspozycje i niedowład części mózgu odpowiedzialnej za entuzjazm i chęć wyrwania się z codziennej monotonni.

Razem ze Steve'em, mężem Kim,ładujemy kajaki na mocno sfatygowaną Hondę Civic i wybieramy się na podbój pobliskiego jeziorka, mokradeł i wodnych lasów.

Już sama historia kajaków jest ciekawa. Kim stwierdziła,że bez niego się nie obejdzie i musi je ze sobą zabrać do Meksyku. Była przeprowadzka wliczając dwa żółte półprofesjonalne kajaki. Przemierzyły całe Stany Zjednoczone i kawał Meksyku. W sumie będzie coś koło 4000km,jako że wycieczka zaczęła się na samej północy kraju Wujka Sama.

Teraz są w SMDA i bynajmniej się nie kurzą. Goście przybywają dość często,a i jezioro jest na tyle urokliwe i bogate w przeróżne krzyczadła,że byłoby żal z nich nie korzystać.

Kajak, w sumie prosta sprawa. Na początku wsiadłem w mniejszy, mocno niestabilny i tuż przy samym starcie miałem kontakt z podłożem:) Mokrym rzecz jasna. Rękaw mokry, kupa śmiechu,
od tej pory jestem nieco ostrożniejszy.

Pływaliśmy sobie tak z 2h godzinki. Woda czysta i ciepła. Zer0 ludzi, piękne widoki. Jednak wodny las z mnóstwem gniazd i wszelkiego rodzaju ptactwa bije wszystko inne na głowę.

Niesamowity klimat. Czujesz się jak w innym świecie. Po cichu, powoli, zbliżasz się do konarów. Dookoła słychać hałas pszczół i owadów ( wiosna),a nad głowami młode niecierpliwe czekają na rodziców, drąc się przy tym niemiłosiernie.
Zamiana kajaków, i dalsza eksploracja fauny i flory. Nie dziwię,że chciało im się tułać z nimi na dachu taki kawał drogi...:)

1 komentarz: