piątek, 18 marca 2011

Ku poludniu odc 2

San Miguel De Allende

Z malym opoznieniem bo chyba tygodniowym,ale podobno lepiej pozno niz cos tam.

W SMDA odwiedzilismy Kimberly,kolezanke poznana podczas kursu w Guadalajarze. Amerykanka, emerytowana artystka, osoba bardzo pozytywna, nieco zakrecona, nie potrafiaca usiedziec w miejscu dluzej niz piec minut. Mieszka z mezem( rowniez artysta, on maluje, ona rzezbi) i ciesza sie kazdym dniem jak male dzieci. Bardzo pozytwni wyluzowani ludzie.

Juz w mailu Kim nas poinformowala,ze bedzie miala mozliwosc nas przenocowac ile zechcemy i do tego bedziemy mogli spac na...dachu!. Dlugo nas namawiac nie trzeba bylo, nie dosc,ze nas zapraszaja, to jeszcze bedzie mozna spac pod chmurka.

Po pierwszej nocy bylismy tak samo podekscytowani jednak troszke zziebnieci;) Mimo,ze za dnia temperatury spokojnie osiagaja 30stopni to w nocy juz bez slonca troche jest chlodniej. Tylko troche, zwlaszcza jesli wezmie sie pod uwage fakt,ze tu jest zima. Tak, normalnie maja zime i co ciekawe, za niecly tydzien sie skonczy i bedzie...bedzie wiosna. Czyli do prawdziwego lata jeszcze troche, tylko nie wiem czy sie nalezy cieszyc czy...:)}

Drugiej nocy bylismy lepiej przygotowani do warunkow i zamiast w bokserkach poszlismy spac w pelnym ekwipunku i do tego dostalismy po kocu. Bylo super. Rano troche chlodnawo,ale generalnie podobalo sie bardzo.

Samo SMDA to 60tysiecy lokalsow w tym z czego procent przypada na pol albo i mniej niz po rasowych Meksykanow. Otoz, okolo 10tysiecy Gringo mieszka w tym malutkim miasteczku i stety, niestety widac ich na kazdym kroku. Nie bylo by w tym nic zlego gdyby nie fakt,ze 97% tej imigracji to geriatria i ze swieczka szukac mlodej krwi. No,ale taki tego miasteczka urok,

Inna sprawa, ze bardzo duzo sie w nim dzieje. Emeryci sa aktwyni i nie maja czasu na nude. Co tu duzo mowic, uzywaja zycia. Wiekszosc z nich ma zapewniona opieke medyczna ( jak kazdy w Meksyku i w PL, w USA wiadomo jak z tym jest) do tego maja taniej, jest cieplo i dzieje sie sporo. Sami organizuja sobie wieczory salsy, kina, wycieczki rowerowe,quady,a dop tego prezna spolecznost artystow dba o roznorodnosc wystaw i galerii.

Przez 3dni mielismy okazke poznac na wlasnej skorze,ze dziadkiem fajnie byc. Bylismy w basenach termalnych ( na rowerach,a co), gdzie nie bylo nikogo poza nami i mala lokalna rodzinka, odwiedzilsimy alternatywne kino, i pojechalismy plywac na kajakach i podladac ptactwo na jeziorze (odzielny rodzial- w skrocie, bylo fantastycznie)poza tym zalapalismy sie na koncowke zajec salsy i festiwal muzyki kubanskiej. Duzo? U nich to standard. I dobrze. Musze jeszcze dodac,ze w miescie nie ma nadecia. Ludzie sa mili,sympatyczni i ciesza sie chwila ( a wcale tak malo im tych chwil nie zostalo ;). Pomimo tego,ze kieszenie odczuwaja ceny nastawione na przyjezdnych to nie jest to typowo turystyczny rezort. Bardziej cos na ksztalt zywszego Kazimierza Dolnego, jeno z inna narodowoscia w tle.

Galeria : https://picasaweb.google.com/RafalCzy/Mexico6SanMiguelDeAllende#

Pelna galeria pojawi sie po powrocie-przyjezdzie z calej wycieczki. Musze zgrac zdjecia od Macka ( kajaki,rowery,wspolne foty) jak i uporzadkowac swoje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz