wtorek, 1 marca 2011

3xM , Motyle Mariposas Monarcas, część 1

Miało być krótko,ale wyszło jak wyszło...:]

Mariposa czyli motyl czyli główny punkt programu łikendu. Jak się później okazało to tylko jedna z atrakcji podczas całego dwudniowego wypadu. Warto wspomnieć o lewitacji w autobusie, największych tacos jakie moje kiszki miały przyjemność strawić, targowanie się wzwyż, nocnych squirtach oraz kończeniu resztek tequili przez 48 godzin. Wspomnieć, bo innej opcji poza rozpisywaniem się do końca strony za bardo nie ma, a i tak o wszystkich wyżej wymienionych aspektach wiedza ci co byli i widzieli.

W piątek bo dość burzliwym dniu, przyszła pora na końcową imprezę integracyjno-pożegnalną. Było Indio czyli lokalne piwo, było guacamole czyli lokalny sos (jeden z nielicznych niepikantnych)i było całkiem wesoło. Byłoby jeszcze lepiej gdybym nie zostawił okularów,które jak się poźniej okaże, zostały przygarnięte przez jakiegoś wąsatego Meksykańca. Cóż począć, wada wzroku uniwersalna, w TV nowa edycja Wielkiego Brata to i patrzałki się przydadzą. Tak czy inaczej, wina moja jak nic, będzie okazja sprawić sobie nowe oprawki, albo prędko uzupełnić zapas marchewki w organizmie.

Do rzeczy. Godzina 24.00, wyjazd do Sanktuarium Motyli ( Monarca bądź Monarch) przyjazd w okolicach wschodu słońca. Nieco podchmieleni w miarę szybko zasypiamy,a dokładnie to było nas razem sztuk sześć.

Szósta rano, po krótkiej walce w autobusowej toalecie spać chcę się średnio i akurat przejeżdżamy przez malutką mieścinę. Wyglądała ciekawie, jednak zatrzymywać bym się tam raczej nie chciał.
Tułaczka przez wąską dróżkę w górach i lądujemy na parkingu do rezerwatu.

Dwie quesadilla na śniadanie ( coś a la placki z żółtym serem) popite gorącym wywarem z jeżyn i ruszamy w górę,ostro w górę.
Idziemy, i idziemy i w końcu ukazuje się nam.. no właśnie. Generalnie, to gdyby nie żółta taśma jak z Kryminalnych Zagadek Las Vegas to minęlibyśmy główną atrakcję wcale jej nie zauważając.

Przypominam,że jest rano, chłodno i jesteśmy w ciemnym gęstym lesie. Motyle zaś, potrzebują światła skąd czerpią energię i póki słońce nie wzejdzie wystarczająco wysoko zwyczajnie sobie śpią,a jak spadły to albo nie żyją,albo właśnie sobie śpią;P

Nasza "przewodniczka" i motyle oblegające gałęzie.

"A przecież miały być kolorowe rzekł zawiedziony Jasiu.." No i są, tylko przy złożonych skrzydłach owych jaskrawych barw nie widać stąd ta szara maź na drzewach.

Jeden z niedobitków.
Bardziej okazały egzemplarz.

W końcu robi się duuuużo cieplej i motyle zaczynają fruwać nad głowami




Łazimy po lesie w te i z powrotem ( w jednym miejscu słońce grzało mocniej i było mniej drzew, w głębi natomiast, gdzie było ich najwięcej, wiało chłodem) cykając wszystko co się rusza i macha skrzydłami, w powietrzu czuć podniecenie i słychać trzepot skrzydeł oraz dźwięk migawek:) Doprawdy fantastyczne uczucie. Mimo,że każdy miał nieco inne, mocno bajkowe wyobrażenie całego spotkania z motylami to jednak trzeba przyznać,że tysiące ( miliony?) tych owadów robią wrażenie i trudno się oprzeć ich urokowi. Taka bźdźina,a potrafi pokonać 4 tysiące kilometrów,żeby sobie poużywać ( jeśli dotrze) i jeszcze nikt nie wie czym się kierują i jak tego dokonują, heh.

Wystarczy,że jeden z nich na tobie usiądzie,a masz swoje pięć minut sławy;)



Każdemu się podobało:>

Na koniec zdecydowanie szybszy powrót, drugie śniadanie i ruszamy dalej.



Info dla zainteresowanych:
en.wikipedia.org/wiki/Monarch_Butterfly_Biosphere_Reserve

http://pl.thecircumference.org/monarch-migration


Kolejna część wkrótce

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz