Czyli po berberyjsku zamek.
To akurat miałem dopiero odkryć po całym dniu jazdy.
Po kilku nocach w Tafraute, podziwianiu okolic i odpoczywaniu, nadszedł czas ruszać dalej. Chodziło zarówno o wystarczającą ilość czasu na regenerację , pobytu w tym samym jak i wewnętrzną potrzebę parcia naprzód. W dalszym ciągu nie opuszczałem księżycowego krajobrazu, pustych skalistych przestrzeni oraz otaczających bijących spokojem gór.
Jednocześnie odczuwałem lekki niepokój i czułem się nieswojo, niepewnie i nie do końca bezpiecznie. Możliwe,że chodziło o brak ludzi,wody, roślinności. Nic tylko wiatr, monotonia i cisza. Nie chciałbym tam się rozbijać na noc. Wioski można było napotkać ,ale albo jakiś czas za mną bądź trochę kilometrów przede mną. Teren słabo oznakowany, ludzi do zapytania o drogę niewiele.
Na mapie na południe ciągnie się krajówka numer 12. Na niej Tagadirt, potem Tata. Lokalni pytani o jedną z nich kojarzyli pierwszą miejscowość. Tata gdzieś tam kołacze się w głowie,ale ,że jest poza okręgiem stu kilometrów pozostaje większości z nich nieznana.
Tagadirt był nie jeden, a dwa,a podobno jest ich dużo więcej, tak samo jak i zamków w berberyjkiej strefie panowania. Zgubić się nie było trudno bo małych wiosek nie umieszczono na mapie, a i na jednym z rozwidleń musiałem skręcić nie w tą stronę co trzeba. Na jednym z nich próbowałem dojść swojego położenia. Wiele poza jeszcze większym zdezorientowaniem się nie zmieniło. Nie wiem jakim sposobom dosłownie znikąd pojawił się Marokańczyk.
Wcześniej odpoczywając na skałach z rowerem pozostawionym na poboczu z wietrzącym się skarpetkami , zobaczyłem kogoś machającego do mnie z samochodu. Zatrzymał się, wyszedł i upewniwszy,że nic mi się nie stało, pojechało w swoim kierunku. Ten sam kierowca kilka godzin później znalazł mnie nieco zagubionego na skraju drogi i pomógł mi odnaleźć się na mapie.
Wtedy równie znikąd co we wcześniejszym wypadku pojawił się Brian. Młody, w okularach, dość elegancko ubrany. Na dzieńdobry, po tym jak się dowiedział,że jestem skąd jestem sypnął „dobry wieczór”, „dziękuję” i coś w stylu „dobra robota”. Okazało się,że pracował jako przewodnik w Agadir nad Atlantykiem i poznał wielu Polaków. Poza tym mówił bardzo dobrze po angielsku. Obecnie jest nauczycielem francuskiego, lecz wcześniej odwiedził kilka ważniejszych miast w poszukiwaniu pracy. W końcu osiadł w swojej rodzinnej miejscowości, aczkolwiek nie na długo bo jest w trakcie składania podań w staraniu się o pozwolenie na wyjazd do Kanady.
Brian rozwiał moje wszelkie wątpliwości dotyczące położenia i od tej pory było jasne o co chodzi z Tagadirt i dlaczego jest nie tam gdzie być powinien. Zaproponował również nocleg, na co ochoczo przystąpiłem. Było już późne popołudnie,a perspektywa poznania lokalnego życia od kuchni wydawała się świetnym przeżyciem.
Po parunastu minutach marszu dotarliśmy do zabudowań. Po drodze każdy znajomy Briana chciał się przywitać i dowiedzieć kim jestem. Wszyscy ciekawscy,ale bardzo przyjaźni i mili. Przebrałem się i zostawiłem rower w jeszcze niewykończonym budynku. Nie ma prądu i wody,ale najważniejsze,że był dach nad głową, prosta toaleta i miejsce do spania. Tutaj zazwyczaj śpi ojciec i dla odmiany w jednym z pokoi ja. Paredziesiąt metrów obok znajdowało się gospodarstwo z drugim domem gdzie mieszkała matka i cztery siostry Briana. Budowa jeszcze trochę zajmie,ale i tak zrobione jest sporo.
Do kolacji zostało jeszcze trochę czasu i zanim rodzina wróci z pól i damska jej cześć przyrządzi coś do jedzenia Brian zabrał mnie na spacer po okolicy. Popijąć świeże , tłuste mleko od krowy, które próbowałem po raz pierwszy w życiu, rozmawialiśmy o wszystkim.
Mój gospodarz okazał się bystrym i bardzo inteligentnym człowiekiem. Dużo czyta, jest ciekawy świata, uwielbia oglądąć Discovery. Dla mnie jest to kanał z ciekawostkami, który od czasu do czasu przeglądałem gdy trafiło się coś pasującego pod mój gust. Dla Briana z południa Maroka jest to kopalnia wiedzy i źródło informacji o wojnach, Europie i świecie. Dla jednych czysta rozrywka i umilacz czasu, dla innych cenna lekcja historii.
Oprócz tego, Brian zaczytuje się w filozofii i wątpi w swoją religię jak i w istnienie samego Boga. Z ateizmem jestem spokrewniony, jednak nigdy bym się nie spodziewał takiego podejścia na głębokiej prowincji. Okazało się,że od małego zadawał dużo pytań, drążył interesujące go kwestie przez co wielokrotnie był wyrzucany za drzwi klasy przez poirytowanych i nie potrafiących odpowiedzieć na podstawowe pytania i wątpliwości nauczycieli. Co jeszcze ciekawsze, jego tata jest bardzo religijny, tak samo jak cała rodzina jednak nikt nie sprawia mu z tego powodu przykrości. Nikt tak naprawdę go nie rozumie, lecz toleruje i akceptuje wybór Briana.
Podobnie wygląda sytuacja jednej ze starszych sióstr,która stwierdziła,że w szkole jej się nie podoba i nie będzie tam chodzić. Zamiast tego pomaga w domu i pracuje wraz z innymi na gospodarstwie. Dowiedziałem się,że jeszcze do niedawna dziewczęta nie miały możliwości uczęszczania na zajęcia i,że jego matka zna jedynie język berberyjski. Zawsze oglądała kanały arabskie, ale od dwóch lat istnieje kanał wyłącznie po berberyjsku z kanałami na żywo i prezenterami włądającymi tym dialektem.
Opowiedział mi też o tym jak na wsi poznaje się dziewczyny. Jako,że żaden z chłopaków nie może tak po prostu ich odwiedzić w domu czy, ani one nie mogą zagadnąć potencjalnych mężów, jedyną sposobnością kontaktu i pogawędki jest zbierani chwastów dla bydła. Dziewczęta nigdy same a w grupkach idą ku polu, gdzie zazwyczaj przebywają chłopcy i podczas wybierania co dorodniejszych pęczków jedni i drudzy mają okazję poznać się bliżej i zainteresować drugą osobę. W tym roku w całym Maroku deszczu brak i jest susza. Bez wody ciężko o plony jak i pokarm dla bydła. Tym samym Brian wie,że z szukaniem żony musi poczekać do następnej wiosny.
Na koniec dnia w końcu nadszedł czas kolacji. Podano własnoręcznie zrobiony i upieczony chleb z oliwą i domowym tłustym masłem. Tajin, czyli duszone warzywa z mięsem podawany w charakterystycznym strzelisto kopulastym porcelanowym naczyniu,a to wszystko popito obficie słodką herbatą. Posiłek jedliśmy we trzech, ja, Brian i jego ojciec, jako że kobiety musiały zostać w oddzielnym pomieszczeniu i nie mogły się pokazywać obcemu mężczyźnie. Jeszcze trochę pogadaliśmy,aż powieki same zaczęły się zamykać i trzeba było iść spać.
Rankiem, po szybkiej toalecie i lekkim śniadaniu nadszedł czas się pożegnać i ruszyć ku „mojemu" Tagadirt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz