wtorek, 27 września 2011

Rekin wielorybi

Największa ryba świata. Lekko 10 metrów długości, jeszcze lżej 1o ton żywej wagi. Centkowane cielsko, para malutkich oczu oraz imponująco wystająca płetwa grzbietowa nieomylnie przypominająca szaraczkom z jakiej rodziny się wywodzi. W zasadzie z rekina ma właśnie ten jeden charakterystyczny element,ale czy istnieje bardziej znany znak markowy niż jego doskonale znany ze "Szczęk" żagiel?

Jakby to tego było mało, owe cielsko, żywi się tylko planktonem, który trafia do oskrzeli poprzez niemal nieustająco otwartą paszczę. A skoro ryba jest wielkości ciężarówki to jaka jest sama paszczęka? Hmm..można by rzec gigantyczna. Można też ją porównać do otwartego przemysłowego piekarnika, można by w niej widzieć bagażnik kombii. A dlaczego kombii? Bo nie tyle szeroki co długi,a jak się znajduje idealnie na przeciw napływającego rekina wielorybiego to tą głębokość doskonale widać.

Podudka rano. Wieczorem jedno,dwa piwa i grzecznie palulu. Rano bowiem nie lada przygoda. Wczesna pobudka, szybkie małe śniadanie i drałujemy do portu. Tam zagryzamy owoce, dobieramy płetwy maski, kapoki ( bez nich nie można)i ruszamy w drogę. Człowiek mocno podniecony, jednak fale mimo,że wydają się lekko zaginać na horyzoncie to rzucają całą łódką i prędkości kosmicznych nie osiągam. Buja przez jakieś 40 minut i w końcu przez CB radio kapitan słyszy magiczne "są". Dziesiątki, czyli już jest optymistycznie. Na miejscu mnóstwo łódek i sekunda...dwie...trzy...pojawiają się wolno przesuwające sterczące płetwy,a pod nimi czarne cienie. Ogromne! Gigantyczne!


Komenda- maski włóż i po chwili dwójka wyskakuje za przewodnikiem do wody. Chlupot fal, płetwy mocno walą w wodę, słychać sapanie nurków, oraz otaczające okrzyki podniecenia i klikanie fleszy. Adrenalina sama z siebie wchodzi na wyższy pułap produkcji.

Kapitan łajby ustawia się pod wieloryby. Wskakują kolejne dwójki, wskakuję w końcu i ja. I jak? Ciężko to opisać. Strach,podniecenie, skupienie na regularnym oddechu tylko żeby się nie zadławić i nie zgubić wielgaśnego kloca. A o to nietrudno. Są wolne,ale jedno machnięcie ogonem wystarcza na przepłynięcie dobrych kilku metrów. A ogon ciągle w ruchu. Płynę tuż obok głowy. Malutkie ślepia wpatrzone gdzieś przed siebie, pod spodem rekin! Mały,ale już prawdziwy. Ten od mięsa, krwi i odgryzionych kończyn. Ma mnie w nosie, ja jego mniej,ale tak odgryść może co najwyżej kciuka..

Odpłynał. Wskakują kolejni. Wdrapuję się na pokład. Szybka wymiana zdań,opinii, przeżyć.

Później pływamy już ze starszymi osobnikami. Są spokojniejsze, wolniejsze i...większe.

Nie wiem czy to prawda czy kapitan tylko nas nakręcał,ale jak tam pracuje jeszcze takiego zgromadzenia wielorybów nie widział. Miało być ich około 80. Mogło tak być. Jak okiem sięgnąć,wczędzie łódki, a w wodzie maski, i czarne płetwy,zarówno nasze jak i Ich.

Wskakuję znowu. Tym razem trzymam się bliżej przewodnika. Każe czekać. Jest ich tak dużo,że nie ma sensu za nimi gonić. Czekam.Krzyczy,żeby się odwrócić. No i płynie na mnie przepastnie rozwarta paszcza pochłąniająca te zielone drobiny w wodzie i nie wiem czy uciekać czy wracać na łódkę. Lekko się odsuwam mu z drogi,ale zupełnie niepotrzebnie. One widzą nas wcześniej i zawsze( podobno) zbaczają z kursu.

Są całkowicie bezpieczne,ale ma się swiadomość,że jeden ruch ogonem i łódka mogła być leźeć na boku, nie wspominając o chuderlakach jak ja.

Godzina czy półtorej mija błyskawicznie. Pod koniec, człowiek nieco się oswaja. Skupia na detalach, ogląda nieregularne kropki, stara się podejść jak najbliżej. Woda i tak powiększa, a wrażenia są wystarczająco niesamowite.
Koniec. Siedzimy na łodzi. Każdy się cieszy, banany na twarzach, mokro w gaciach, które jeszcze nie wyschły na słońcu.



Tak to wygląda z profesjonalnej ręki



Link do wikipedia: link do Wikipedia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz