środa, 14 września 2011

Wakacyjne retrospekcje- Jukatan-Tulum

Po DF nastąpiła zmiana klimatu, otoczenia i temperatury i w końcu dotarłem do długo oczekiwanego półwyspu Jukatan.

Początkowa trasa zaczynała się w Merida( zachód Jukatanu) i kończyła w Tulum, jednak rozsądne cenowo połączenia z Tuxtli były jedynie do Cancun(wschód). Wysiedliśmy nieco wcześniej, w sumie niedaleko Gwatemali bo jakieś dwie godziny drogi i tam zaczęła się przygoda z dżunglą, Morzem Karaibskim, plażami, jaskiniami itepe itede:)

Tulum. To w zasadzie jedna przelotowa ulica, przy której znajduje się większość restauracji,barów oraz miejsc noclegowych. Można spać w dwóch strefach. W tzw centrum, i tam spędziliśmy trzy noce oraz w drugiej tuż przy plaży, gdzie hostele czy lokalne "cabanas" są oddalone od siebie o jakieś trzysta metrów.

Mnóstwo plecakowiczów, darmowy dowóz na plażę, z którego ani razu nie skorzystaliśmy i niska cena skusiły nas do zostania nieco dalej od morza. Jak było? Bardzo sympatycznie,a to za sprawą sporego patio i długiego stołu czy raczej rzędu ław, przy których w dzień się jadło i siedziało, a wieczorem piło i socjalizowało. Wszyscy byli skupieni na ograniczonej przestrzeni i każdy miał szansę poznać innych,a jeżeli tylko wolałby spędzić nieco czasu na uboczu, zawsze jeden z kilku hamaków czekał do dyspozycji, gotowy do wżynania się w ciało i przyprawiania bólu pleców (niestety dalej pozostaje nieprzekonany do odpoczywaniu w hamaku przed dłużej niż pół godziny:)

A co można robić w Tulum? Najlepsze jest to,że można robić nic,a i tak będzie miło. Plaża z widokiem na pobliskie ruiny, białawy piasek i czyste otwarte morze w zupełności wystarczają.

Dla bardziej aktywnych w ofercie jest rafa koralowa, pływanie z żółwiami, zwiedzanie wcześniej wspomnianych ruin oraz eksploracja 'cenotes' czyli podziemno-wodnych jaskiń; naturalnych zbiorników wody słodkiej. Jakby ktoś nie wiedział to na Jukatanie nie ma ani jeden rzeki. Cała woda,a jest jej paredzieści w skali kraju, płynie pod wodą i na szczęście nie trzeba wiele trudu,aby się do niej dostać.
Ale o tym będzie oddzielny temat.

Pocztówką Tulum są piramidy, a zarazem fortyfikacje obronne, jedne z nielicznych chroniące miasta Majów przed atakami z morza. Do tego dobrze i funkcjonalnie rozwinięte,ale to akurat nie powinno zaskakiwać.

Ich zwiedzanie również różni się od innych w Meksyku. Ludzie w strojach kąpielowych, wszechobecne, leniwe iguany oraz rześka bryza znad morza sprawiają,że widoki wrzynają się w pamięć mocniej i dobitniej niż przykładowy Teotihuacan w DF.


A tuż pod ruinami..plaża.



Pani

Akuku
Bym zapomniał dodać,że czworogłowy uda nareszcie mógł sobie naprodukować kwasu mlekowego ile chciał,a z włosów oraz jedynek można było wydłubywać komary. Jednym słowem, rower!

Jiiihhaa!

Po ruinach skoczyliśmy z Maćkiem na plażę. Jechało się przyjemnie,mimo że kapkę krótko,ale przy pierwszym kontakcie z wodą każdy o tym szybko zapomniał:)

Paraiso...


Potem, jakby atrakcji było niewystarczająco, wybraliśmy się na rafę koralową i zawodu...nie było. Wręcz przeciwnie. Nieco zniszczona,ale dalej robiąca wrażenie rafa, obfituje w rybki, kolory ,a przy odrobinie szczęścia można zobaczyć mantę tudzież płaszczkę. Wydaje się ślamazarna,ale dogonić ją nie sposób, nawet z płetwami.
Jakby ktoś miał wątpliwości to ten drugi;)


A na plaży miło jest:)


I widoki ładne

2 komentarze:

  1. No, chłopie...Zwiedziłeś kawał Świata.
    Bardzo ciekawe miejsca...

    OdpowiedzUsuń
  2. Plażowania za bardzo nie lubię, ale nie mogę się doczekać tych plaż.

    OdpowiedzUsuń